niedziela, 16 listopada 2014

Czy mamy w Polsce pieniądze i wiele innych pytań bez odpowiedzi

Witam!
Dawno mnie tu nie było, czas szybko leci, jest już listopad! Musze przyznać ze bardzo dziwnie pisze mi się po polsku. Szczególnie zadziwia mnie fakt ileż mamy akcentów!

 Na rozgrzewkę przygotowałam listę pytań, które zadają mi Amerykanie.
Czy w Europie jest McDonalds?
Czy w Polsce macie T-mobile albo AT&T? (jakież było zdziwienie, że owszem, posiadamy sieci komórkowe)
Czy Polska jest we Francji?
Czy skoro Polska jest obok Niemiec, to czy Niemcy są w USA?
W którym stanie są Niemcy?
 Język narodowy w Polsce to angielski, niemiecki czy francuski?
 Czy mamy autostrady w Europie?
Czy mamy dolary w Europie? ( i tu znowuż zdziwienie)
Czy jemy mięso w Polsce? (nie, 100% populacji to wegetarianie)
czy mamy frytki w Polsce?
Czy mamy markety w Polsce?
czy mamy pizze w Polsce?
a teraz uwaga, jeśli stoicie, lepiej usiądźcie, oto mój faworyt: Czy macie pieniądze w Polsce?

Chciałabym wyżej wymienione kwestie pozostawić bez komentarza.

     Parę spostrzeżeń na temat amerykańskiej szkoły:

- jeśli nauczyciel jest nieobecny, uczniowie nigdy nie są zwolnieni, zawsze muszą zostać z zastępcą, chociaż prawda jest taka, że tylko raz zdarzyło mi się zastępstwo w ciągu dwóch miesięcy mojej edukacji tutaj, nauczyciele starają się być w szkole każdego dnia, bardzo tego przestrzegają, bo podobno mogą być zwolnieni za nieuczęszczanie do pracy, nawet mimo choroby. Mój nauczyciel od ekonomii przyszedł raz z czerwonymi oczami, kaszlał, prychał, kichał, ale powiedział, że musiał przyjść bo nie chce stracić pracy. Uczniowie tez chodzą do szkoły każdego dnia, ja osobiście nie ominęłam ani jednej godziny lekcyjnej. Znam osoby które od pierwszej klasy ''primary school'' czyli odpowiednika naszej podstawówki, nie ominęły ANI JEDNEGO dnia. Ciężko w to uwierzyć ale taka prawda, uczniowie sa bardzo zwiazani ze szkołą, ale to dlatego ze szkoła funkcjonuje jako dystrykt, siec szkol. Idziesz z tymi samymi ludźmi do primary school, elementary school, middle school i high school. Wszystkie te szkoły sa obok siebie.

- Nie ma czegoś takiego jak dziennik w postaci książki, wszystko jest załatwiane drogą elektroniczną. Nauczyciele nigdy nie czytają ocen, bo każdy uczeń ma aplikacje w telefonie i sprawdza swoje oceny. Nie ma tez zebrań dla rodziców, wszystkie informacje podawane sa w tejże aplikacji lub droga mejlowa.

- Jeśli uczeń obleje semestr z danego przedmiotu, w następnym semestrze będzie musiał mieć tzw ''computer lab'', czyli lekcje na komputerze z poprzedniego semestru od nowa, wraz z zadaniami na ocene, esejami, testami. Ja obecnie mam taka lekcje, ponieważ uczę się US HISTORY, bo przeciez nie mialam tego przedmiotu w Polsce. Robie to, ażeby otrzymac moj upragniony HS DIPLOMA czyli odpowiednik polskiej matury, ktory zapewni mi wejscie na niektore studia.

- Nauczyciele rzadko kiedy zadaja prace domowe, z reguły wszystko robi sie w szkole, zeby miec wolne popołudnia i weekendy. Ale nie bez powodu, albowiem amerykańscy nastolatkowie maja zawsze cos do roboty: futbol, orkiestra, taniec czy tez praca.

- Praktycznie każdy nastolatek który ukończył 16 rok życia, ma samochód, często nieskromny. Większość z nich posiada prace aby ten samochód utrzymac.

- Relacja nauczyciel-uczen jest bardzo swobodna, nauczyciele są jak twoi przyjaciele, z reguły maja numery uczniów i czasami smsuja miedzy soba. Niektórzy nauczyciele zapraszają uczniów do siebie, organizują przyjęcia tematyczne jak Thanksgiving, Boze Narodzenie. A propos, Amerykanie bardzo lubią celebrować rożne możliwe święta, sklepy zbijają furorę na tym, wszyscy sa podekscytowani.

- Jest polowa listopada ale w sklepach juz mozna spotkac sie ze Sw. Mikolajem!

- W tym momencie muszę co jakiś czas przerywać pisanie, bo opiekuje się sztucznym dzieckiem. To projekt na szkolny przedmiot ''child development'. Dziecko samo w sobie wazy jakieś 10kg, plącze, cieszy się, krzyczy, wydaje wszystkie możliwe odgłosy. Za nic w świecie nie można odchylić głowy tego dziecka, trzeba cały czas ja trzymać, bo inaczej zostaną odjęte punkty. Nauczycielka ma specjalny komputer, a ja mam bransoletkę, wszystko jest monitorowane, każdy mój ruch, czas reakcji, wiec jeśli tylko usłyszy się ten jazgot, należy rzucic wszystko i zająć sie wyjącą lalka, a najlepiej być na uspokajających herbatkach bo to niezły stres! Dziecko jest tak cudownie zaprogramowane ze nawet budzi Cie w nocy! To nie lada wyzwanie dla miłośników snu takich jak ja. Chociaż projekt sam w sobie ciekawy i na pewno wymagający.

- Homecoming Week o którym wspominałam ze napisze,  to tydzień, w którym każdego dnia wszyscy sie przebierali. Poniedzialek to ''Merica Monday'' czyli ubierz sie jak prawdziwy patriota, wtorek to ''Tacky Tuesday'' czyli kiczowaty turysta (uczniowie przebierali sie za stereotypowych Chińczyków ktorzy lubia robic zdjecia wszystkiego), ''Disney Wednesday'' czyli jak nazwa wskazuje, bohaterowie Disneya, krolowala oczywiscie Kraina Lodu, Elsa byla wszędzie, coz za brak oryginalności..(OK, ja tez bylam Elsą), czwartek to Country Thursday, czyli coś w czym Teksas jest naprawdę dobry, piątek zaś to Spirit Day czyli kolory szkoły. (w moim przypadku bialo-czerwone :) ).

- Tydzień temu również odbył eis czas tzw przebieranek. Poniedziałek to Pajama Day, najlepszy dzień w moim zyciu, wstałam z lozka, i tak jak stalam tak poszlam do szkoły, bylo tak wygodnie, czemu nie mozemy ubierac sie tak codziennie?! Wtorek to Classy Tuesday czyli kompletne przeciwieństwo poniedzialku - futra, sukienki, i wysokie obcasy. W srode kazdy rocznik przebieral sie za cos innego - Freshmeni za noworodki, Sophomores za nastolatki, czyli tzw typical white girl - kubek ze Starbucksa, hashtag instagram, YOLO, te sprawy, Juniors za rodzicow, niektore dziewczyny udawaly ze sa w ciazy, inne zas ze sa biznesmenkami, oraz my Seniors za emerytow co bylo calkiem smieszne, niektórzy pożyczyli balkoniki od dziadków. W czwartek kazdy miał na sobie swój halloweenowy kostium! Piątek to Neon Day czyli ubierz się tak, żeby waliło po oczach!


- Jestem już po moim pierwszym SAT czyli egzaminem maturalnym, z języka francuskiego. Egzamin sam w sobie stresujący ze względu na czas który jest bardzo ograniczony (jedna godzina), ale jego zaleta jest to ze nie ma pytań otwartych, tylko wielokrotnej odpowiedzi, wiec zawsze jest szansa na ''strzelanie''. Ja mialam szczescie w nieszczesciu, bo podczas sluchania, dokladnie w polowie, popsula sie plyta. Musielismy przerwac moj egzamin, dzwonic po ludziach, czekac na nowa plyte, probowac na roznych komputerach, wiec wszytsko opoznilo sie o jakies 2h. Na szczescie przemiłe panie pozwolily mi zaczac od poczatku sluchanie nowej plyty, co bylo praktycznie wbrew regulom ale ciii….Kazdy dialog slyszy sie tylko raz, wiec ja dzieki temu mialam okazje uslyszec wszystko po raz drugi i poprawic bledy. Dzieki temu egzamin ktory jest w koncu odpowiednikiem naszego egzaminu maturalnego z jezyka, nie byl tak stresujacy, przebiegl w przyjaznej atmosferze, nie bylo zadnej komisji, CKE, ludzi ubranych na galowo, nauczycielka przytulila mnie i powiedziala ze chce zeby mi jak najlepiej poszlo. W międzyczasie gdy odpowiadalam na niektore pytania, ucinalysmy sobie krotkie pogawedki i żartowałyśmy wiec tak naprawde nie mialam zadnego powodu do stresu :) Zatem powodzenia w maju maturzyści 2015!

Na deser porcja zdjęć :) :
dowód na to że lekcje mogą być ciekawe
                                 

senior!
                                  



halloweenowe zakupy

prawie jak żywa


słit focia z nauczycielką od matmy (od kiedy nauczyciele od matmy są fajni?!)

football game

człowiek biznesu - parents day

taki tam banan

taco jak na teksas przystało!


Dziewczyna z Minionków i ja jako czarownica

koleżanka chciała być babcią na jeden dzień


francja elegancja


America!


szkoda że odstawiła balkonik do zdjęcia :(




ciao!




   



wtorek, 9 września 2014

First things first


Witam,

Po niemalże tygodniu spędzonym w amerykańskiej szkole, pragnę podzielić się wrażeniami. Amerykański high school odzwierciedla American Dream i spełnia wymagania każdego znudzonego i zdesperowanego polskiego ucznia. Jeśli ktoś z Was oglądał High School Musical, to moja szkoła właśnie tak wygląda. Chodzi mi o barwy oczywiście… Główne kolory to czerwony i biały, miło, bo przypominają flagę Polski. Maskotką drużyny jest leopard, dyrektor codziennie rano mówi: ''Pamiętaj, że zawsze jest dobry dzień by być leopardem !''.

W związku z tym, że w piątek było wielkie otwarcie nowego stadionu dla naszej szkoły (wielkości tego w Warszawie), lekcje były skrócone i odbyły się tzw. pep rally. Jest to typowe wydarzenie znane w USA i Kanadzie, które zbiera uczniów, aby dopingowali drużyny przed sportowym widowiskiem. Odbyły się pokazy taneczne (całkiem niezłe), po raz pierwszy na własne oczy zobaczyłam występ cheerleaderek (również całkiem niezły). Oprócz tego okrzyki, wiwaty, gwizdanie, e k s c y t a c j a. 

Tak naprawdę nie wiedziałam, że coś takiego istnieje, dlatego nie byłam na to gotowa. Siedziałam na matematyce, w spokoju starając się rozwiązać równania, gdy nagle usłyszałam alarm przeciwpożarowy. Wszyscy wybiegli pod opieką nauczycieli. Myślałam, że to zwykła próba ewakuacyjna, bo często mieliśmy takie w polskiej szkole. Otóż nie. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy podjechał wóz strażacki z cheerleaderkami na dachu pojazdu krzyczącymi ''FIIIIIIRRRRREEE''. Biedna ja, przystosowana do polskich realiów, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, postanowiłam więc cieszyć się nadchodzącym meczem tak jak inni uczniowie. 

A teraz kilka spostrzeżeń na temat szkoły.

- Wszyscy się uśmiechają. Cały czas. Czasami czuję się jak w horrorze, przechodzę przez korytarz i widzę kumulację spojrzeń i uśmiechów na mnie. Osoby, które boją się klaunów, wiedzą co mam na myśli.

Oczywiście żartuję, po prostu nie jestem przyzwyczajona, że nauczyciele są naprawdę ludzcy. Cokolwiek byś nie powiedział, nie zrobił, a nawet przeskrobał - oni i tak skwitują to uśmiechem. Ciągle powtarzają, że dzień bez śmiania się to dzień stracony. Atmosfera na lekcjach jest bardzo luźna, nie ma pospieszania, nauczyciele potrafią odpowiadać nawet na bardzo bezpośrednie pytania, nie martwiąc się, że ''tracimy lekcję'' czy poganiając nas. Nikt nie unosi głosu, nie wkurza się, nawet gdy 90 procent klasy nie odrobiło pracy domowej przez weekend, i to bardzo banalnej. 

W polskim liceum chodziłam często zestresowana, niewyspana, poirytowana. Ciągle coś mnie wyprowadzało z równowagi, a niesprawiedliwość niektórych nauczycieli doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Do tego wredne kartkóweczki, jedyneczki za brak podręcznika, brak zeszytu. Przeżyłam w całkowitym spokoju tydzień w amerykańskiej szkole. I nie dlatego, że był to pierwszy tydzień, bo codziennie przerabialiśmy materiał i byliśmy oceniani. Dlatego, że nie martwię się, że ktoś mnie niesprawiedliwie oceni, zrobi coś wbrew wszystkim uczniom czy potraktuje nas jak roboty, które mogą siedzieć do 4 nad ranem nad pracą domową. Przychodzę z uśmiechem, i razem z nim wychodzę. 

- Pierwszy dzień szkoły nie jest ani trochę oficjalny. Nikt nie przychodzi na galowo, dżinsy? Proszę bardzo. Jest to dzień organizacyjny, ale od razu zapowiada, za co dostaniemy ocenę dnia następnego.

- Organizacja. Amerykanie są bardzo zorganizowani. Wszyscy uczniowie mają segregatory, w których są zeszyty do notatek, zeszyty do pisania wypracowań, koszulki na kserówki, kartki do oddzielenia poszczególnych działów. Nauczyciele są równie dobrze zorganizowani, mają rozpiskę na każdy dzień i trzymają się jej. Co tydzień/miesiąc (zależnie od nauczyciela) każdy uczeń dostaje nowy program, z datą każdego sprawdzianu, zadania, za które otrzyma się ocenę.

- Każdy obcokrajowiec jest traktowany jak wielka osobowość. Amerykanie żyją w swoim środowisku i rzadko się z niego przemieszczają, nie wyjeżdżają za granicę, wielu z nich nawet nie było w innych stanach. Mówią tylko po angielsku, a nauka innego języka sprawia im wiele trudności. Wiem, bo uczęszczam z nimi na lekcje hiszpańskiego i niemieckiego, zapamiętanie jednego zdania typu "Jak się masz ?'' czy "Jak masz na imię?'' trwa godzinę lekcyjną. Ich reakcja na to, że przybyłam tu z Polski to cool, awesome i tym podobne. A fakt, że mówię w 3 językach i uczę się dwóch kolejnych, jest dla nich nie do pojęcia. Kiedy poszłam zapisać się na niemiecki, co najmniej 3 nauczycieli pytało mnie czy jestem tego pewna. Wrzuciłam się na głęboką wodę, uczę się dwóch kompletnie mi obcych języków w innym języku, tłumacząc sobie w głowie na polski i mylę z francuskim. Ale..dla chcącego nic trudnego, obiecałam sobie, że chcę wykorzystać każdą szansę podczas tego roku szkolnego i łapać wiatr w żagle.

- Nie ma tu typowego dzwonka szkolnego, jest to dźwięk bardziej przypominający beat w muzyce dyskotekowej. Obowiązkiem ucznia jest siedzenie w klasie przed dzwonkiem. Jest to trochę trudne dla nowicjusza, przemieścić się z jednego końca szkoły na drugi, bo kompletnie gubię się w tej instytucji.  Mimo to nie spóźniam się (to naprawdę wyczyn), krąży legenda, że kiedyś ktoś się spóźnił..

- Podczas pierwszej lekcji przez megafon odbywa się ślubowanie do amerykańskiej flagi, a później do flagi Texasu. W żadnej klasie nie ma krzyża, nie odbywają się też lekcje religii mimo, że ogromna większość Amerykanów wierzy. Tylko szkoły katolickie mogą udzielać lekcji religii. 1:0 USA

- Na początku każdej lekcji nauczyciel stoi z pudełkiem, do którego (niestety) należy wrzucić telefon. Jednakże, amerykanie są zafascynowani technologiami i uzależnieni od social media, dlatego wyobraźcie sobie moje zdziwienie gdy słyszę podczas lekcji ''A teraz dam wam telefony, żebyście zainstalowali aplikację z App Store, na której będziemy pracować. Jeśli nie macie dobrego sygnału wifi przejdźcie się po szkole.'' I tak sobie chodzimy z nauczycielami po korytarzach ściągając gierki. (i tak, mamy darmowe wifi w szkole). Jesteśmy zobowiązani posiadać konto na Pinterest, bo większość nauczycieli lajkuje zamieszczane tam obrazki, mamy własnego mejla szkolnego, i wiele innych aplikacji, z którymi wcześniej się nie spotkałam. Bardzo przydatna jest aplikacja Reminder, wysyłamy swój numer nauczycielowi a on podczas roku szkolnego będzie nam pisał smsy przypominające o nadchodzących testach i pracach domowych. Miło z ich strony.

- Wszyscy, którzy przekroczyli 16 rok życia poruszają się samochodami, tzw truckami, tylko i wyłącznie. Przy szkole są co najmniej 3 parkingi. Są też osoby przystosowane do komunikacji miejskiej takie jak ja, które poruszają się słynnym żółtym autobusem. Fajna sprawa, coś jak darmowa taksówka, chociaż nie pogardziłabym samochodem. 

- Szkoła wypożycza książki. Nic nie płacisz, chyba że zniszczysz podręcznik. Genialny sposób na oszczędność pieniędzy, bo tu materiały szkolne są wyjątkowo drogie.

Jeśli chodzi o krótkie podsumowanie lekcji -> Na angielskim przerabiamy brytyjską literaturę, Beowulf, Szekspir, te sprawy. Książka ma jakieś tylko 800 stron..Ale tutaj do podręczników każdy dostaje płytę CD z PDFem do całego podręcznika, aby nie targać książek do domu. Nie ma czegoś takiego jak lektura, jest za to tzw. AR. Idziesz z nauczycielem do biblioteki, wybierasz książkę, która odpowiada twoim zainteresowaniom, wypożyczasz ją i musisz starać się czytać 20 minut dziennie. Co miesiąc czy dwa wyznaczane są terminy testu ze znajomości danej książki. Test musisz zaliczyć na co najmniej 85%, więc jest to doskonała motywacja dla ludzi, którzy od książek stronią. Uważam, że jest to super pomysł, że masz wybór, możesz czytać to tylko chcesz. Każda książka w szkolnej bibliotece ma swoje oznaczenie - poziom trudności i liczbę punktów za przeczytanie. Pod koniec roku osoba z największą sumą punktów otrzyma dodatkowe profity.

Dla osób które interesują się modą polecam napisać podanie do polskich szkół o Fashion Design w liceum. Jedyna taka lekcja, na której będziesz analizował Vogue'a, rozwiązywał quiz o świecie mody, czy nauczysz się szyć. Od przyszłego tygodnia rozpoczynamy pierwszy projekt - szyjemy i dekorujemy własną poduszkę.

Muszę pozdrowić pana od anatomii, który jest absolutnie moim ulubionym. Na pierwszej lekcji wszedł do klasy rapując ''First things first, I'm the realest'' a klasa dokończyła za niego. Chodzi o piosenkę Iggy Azalea - Fancy. Stąd tytuł posta.

Specjalne podziękowania dla Niny, mojej prywatnej artystki, która jest twórczynią szablonów tego oto bloga.

W przyszłym tygodniu jest Homecoming Week. Codziennie będziemy się przebierać w zależności od wyobraźni nauczycieli. Słyszałam, że był już ''Dzień Piżamy'' czy też ''Dzień Hawajski''. W piątek odbędzie się kolejny mecz oraz parada, w której weźmie udział ostatnia i pierwsza klasa. Na pewno coś napiszę na ten temat, a teraz czas na świeżą porcję zdjęć. 


Conversy odpowiadające kolorom szkoły i flagi Polski

kadr z High School musical….


i realia w mojej szkole



ja łowca promocji, 5 za 5 dolców



menu szkolnej stołówki


mój telefon jeszcze się nie przyzwyczaił do Texasu..


jeden z tych dni, w których uprawiamy sport



Oczywiście nadal chętnie czekam na Wasze pytania.
Adios!

piątek, 29 sierpnia 2014

Howdy from Texas!

       liczba wypalonych papierosów: 0
liczba pochłoniętych kalorii: 187823468

Wybaczcie, po prostu uwielbiam Bridget Jones. A jeśli chodzi o kalorie to wcale bym się nie zdziwiła..

Zacznę od początku. Pragnę Was powitać na moim nowym-jeszcze-nie-do-końca-gotowym blogu. Przez kolejne 10 miesięcy będę szczęśliwym rezydentem stanu Texas. Muszę przyznać, że bardzo podoba mi się tutejsze pomieszkiwanie ze względu na wieczne słońce, 37 stopni i basen sąsiada. Znajduję się w małej miejscowości Lorena, zaledwie kilka minut od dużego miasta Waco - to tu narodził się Dr. Pepper, Jessica Simpson i Steve Martin. Miasto jak miasto aczkolwiek kusi cenami, bo w Texasie są najmniejsze podatki. (jeśli ktoś ma jakiś sprawdzony sposób na oszczędzanie - please call me)

We wtorek zaczynam szkołę, będę Seniorem (ostatnia klasa), czyli będę mogła sobie pozwolić na takie party jak Homecoming czy też Prom. Wczoraj na tzw. Orientation w szkole, dowiedziałam się, że nie przekroczę jej progu jeśli nie wykonam trzech szczepionek. Tak więc dzisiejszy uroczy dzień spędziłam u lekarza, przeszłam masę badań, niektóre były naprawdę dziwne i w Polsce się z nimi nie spotkałam. Przynajmniej mają fajne, nowe sprzęt; termometr mnie zaintrygował - pielęgniarka wzięła laserowe coś i zrobiła kółko na moim czole. Następnie musiałam odpowiedzieć na masę równie dziwnych pytań typu ,, jakie są twoje cele życiowe'' a za sekundę ,,czy twoi przyjaciele są w gangu'' lub ,,co byś zrobiła gdyby ktoś Cię molestował''. Reasumując, tak naprawdę nie ma na co narzekać, bo tutejsi pracownicy slużby zdrowią sa przemili i naprawdę skorzy do pomocy. W Polsce często spotykałam się z niesympatyczną postawą, miałam wrażenie, że lekarze po prostu robią łaskę badając mnie. 

Skoro jestem już czysta, nieskazitelna i zdrowa, we wtorek będę mogła zacząć swój obowiązek szkolny. Oto przedmioty tzw. classes, które wybrałam: Human Body (coś jak nasza biologia), Algebra 2 (czyli zaawansowana, dla Seniorów), Angielski 4 (również poziom Seniorów), Ekonomia, US Government, Hiszpański (od podstaw), Teatr (jestem bardzo podekscytowana, bo oprócz grania będziemy się uczyć makijażu scenicznego i tworzyć kostiumy), Projektowanie Mody (marzyłam o tym jak byłam mała). Będę mieć jeszcze jeden przedmiot i będzie to Sztuka, a jeśli nie będzie miejsca to tzw. College Transition - pomoc w wyborze studiów itp. Imponujące jest to jak wielki jest wybór i oczywiście fakt, że w ogóle możesz wybrać to, czego naprawdę chcesz się uczyć. 

Ogólnie to uczniowie w Texasie zaczęli szkołę już w tym tygodniu, a nawet wcześniej, ale ja niestety mam tak wielkiego pecha, że moje high school miało remont i dlatego zaczynam z opóźnieniem, ups..

Jeśli chodzi o pierwsze różnice jakie tu zauważam, pomijając strefy czasowe (7h do tyłu), to ludzie ludzie ludzie - wszyscy są mili, uśmiechnięci, wyluzowani. Mój lot był dość skomplikowany, leciałam z Warszawy do Londynu, z Londynu do Dallas, z Dallas do Waco. Na lotnisku w Dallas miałam tylko 45 minut na przesiadkę, musiałam wziąć bagaże, oczywiście zgubiłam jedną walizkę, i dlatego nie zdążyłam na lot do Waco. Ludzie czekali ze mną do ostatniej minuty, czy walizka się pokaże, pomagali mi, pokazywali drogę, rozmawiali z pracownikami lotniska. Ponadto lotnisko opłaciło mi kolejny lot i poinformowali moją rodzinę o sytuacji. 

Wrzucam kilka fotek z tutejszych wojaży i pojawię się tu niedługo, by opisać #pierwszeszkolnewrażenia. 

Boże, zapomniałam się przedstawić. Jestem Martyna, mam 18 lat, urodziłam się i mieszkam (-ałam) w Warszawie.


takie tam u sąsiada

wjazd do naszej rezydencji

może kawy? 

odrobina Waco

 basen znany i lubiany 


skarb sąsiada - Chevrolet z 1957 roku (zabrał mnie na przejażdzkę, wiatr we włosach, zawrotna prędkość, czułam się jak Marilyn Monroe)


Jeśli macie jakiekolwiek pytania - wiecie gdzie mnie szukać. Na górze bloga znajdują się linki do mojego Facebooka i Instagrama. ;)

see ya!